Rafał Gołębiowski Rafał Gołębiowski
390
BLOG

Ten pierwszy raz

Rafał Gołębiowski Rafał Gołębiowski Społeczeństwo Obserwuj notkę 3

„Pierwszy raz” wbrew pozorom może być nierozerwalnie związany z muzyką. Można by zrobić jakiś ranking piosenek, które się z „pierwszym razem” nieodzownie kojarzą, lub, które w czasie „pierwszego razu” były odtwarzane najczęściej. Swoją drogą, byłby to ciekawy temat na pracę magisterską lub doktorską nawet. Ale dywagacje te zostawiam magistrantom muzykologii, psychologii, seksuologii oraz nauk pokrewnych, ponieważ dzisiaj nie o takim „pierwszym razie” będzie. 

Jakiś czas temu byłem na weselu kolegi. Pierwsze toasty, życzenia, przywitania, no i tradycyjnie – pierwszy taniec. Nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie fakt, że państwo młodzi, swój pierwszy, weselny taniec przedreptali do piosenki „Windą do nieba” zespołu Dwa Plus Jeden. Muszę przyznać, że zdziwiłem się podwójnie. Nie dość, że tekst piosenki ma się nijak do przyszłości i szczęśliwej miłość, to przecież tyle razy z moim kumplem (panem młodym) kiedyś na ten temat dyskutowałem. No i co?

Spostrzeżeniem tym postanowiłem podzielić się z moimi stolikowymi sąsiadami. Pani siedząca naprzeciwko (jak się potem okazało, kuzynka panny młodej) stwierdziła, że to bardzo ładna piosenka i że ona nie rozumie moich zastrzeżeń. Za to pan siedzący obok niej (jej mąż), poparł moje argumenty. Polaliśmy na znak przymierza.

Przez następne pół godziny próbowałem wytłumaczyć pani, że w piosence tej, zrozpaczona kobieta pisze ostatni list do swego ukochanego, informując go, że wychodzi za mąż za mężczyznę, którego nie kocha. Piosenka jest o nieszczęśliwej, niespełnionej miłości. „No ale przecież to jest taka ładna piosenka”. Normalnie jak kulą w płot! Musiałem się napić.

Żadne argumenty do mojej sąsiadki z naprzeciwka nie trafiały. Tak się zdenerwowałem, że aż mi zupa wystygła. Jej mąż ponownie przyznał mi rację, narażając się na potężnego kuksańca ze strony swojej przemiłej małżonki. Właściwie, nie licząc męża kuzynki panny młodej, to nikt z mojej stolikowej załogi totalnie nie rozumiał o co mi chodzi. Polaliśmy zatem po raz trzeci i przypieczętowaliśmy nasz sojusz.

Dalsze tłumaczenie i przekonywanie nie miało sensu. Zajęliśmy się typowo weselnymi czynnościami: jedzeniem, piciem, tańczeniem i śpiewaniem. Do tematu wróciłem już po oczepinach, gdzieś w okolicach drugiego dania gorącego.

Zaczepiłem pana młodego i się grzecznie zapytałem, co to za manianę z tym pierwszym tańcem na początku odwalili.
- Ja  wiem, że to bez sensu ta piosenka i że głupota straszna, ale dla dobra sprawy postanowiłem się poświęcić.
- Jakiej sprawy?
- A bo widzisz. Zuza bardzo lubi tę piosenkę. Obiecała, że jak zatańczymy do niej pierwszy taniec, to na nasz, pierwszy, wspólny wyjazd małżeński (tzw. miesiąc miodowy) będzie pod pewnymi względami podobny do pierwszej, wspólnej wyprawy pod namioty.


Proszę państwa... O tym co się działo podczas tej wyprawy pod namioty, opowiedzieć tutaj nie mogę. Ale powiem jedno. Czasami warto się poświęcić.
 

Dziennikarz, felietonista. Prywatnie – autor tekstów piosenek, kompozytor, a także gitarzysta w amatorskim zespole rockowym. W przeszłości chciał zostać listonoszem, poganiaczem bydła lub otworzyć własny skup butelek. Tymczasem, został jednak… magistrem. Trochę podróżuje. Bywał na Bałkanach. W Meksyku szukał śladów Pierzastego Węża. Nadal czegoś szuka. Lubi wschody i zachody słońca oraz wiatr.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo